Choć Unia Europejska dąży do ujednolicenia prawa, wśród krajów członkowskich, to w Polsce wiele zapisów, nawet dyrektyw unijnych, pozostaje w gestii interpretacji lokalnych urzędników. Nie inaczej było dotychczas z traktowaniem pozostałości po obróbce drewna i płyt drewnopochodnych i ich spalaniem w przyzakładowych kotłowniach. Kto miał „rezolutnego” inspektora na swoim terenie, potrafił mu wyłożyć zapisy unijnej dyrektywy. Kto nie miał tego szczęścia, musiał z pokorą przyjąć interpretację, że płyta drewnopochodna, która składa się z 95% z drewna – drewnem nie jest. Branża producentów płyt drewnopochodnych w Polsce postanowiła z tą „niewiedzą” i dowolną interpretacją urzędniczą skończyć, tym bardziej, że w ostatnich miesiącach sytuacja zaczęła się zaostrzać, a w wielu zakładach – m.in. meblarskich – odbyły się liczne, niezapowiedziane kontrole. Stowarzyszenie Producentów Płyt Drewnopochodnych w Polsce doprowadziło do spotkania w Ministerstwie Środowiska, które miało na celu zasygnalizowanie problemu i dążenie do ujednolicenia interpretacji prawa, by produkty uboczne czy resztki produkcyjne w całej Polsce były uznane podczas ich spalania za biomasę, a nie odpad niebezpieczny.
Okazuje się, że największy problem stanowi samo nazewnictwo. Przyjęte potocznie w branży słowo „odpad” powoduje, że instalacje do uzyskiwania z nich energii nazywa się „spalarnią odpadów”, co skutkuje stosowaniem odmiennego prawa i wytycznych niż wobec kotłowni, oraz wywołuje emocje w opinii publicznej, a w efekcie często niepotrzebny szum medialny, jak to było m.in. w Jaśle.
– Czasem wystarczy unikać nazwy odpad i stosować, zgodnie zresztą z prawdą, nazewnictwo „resztki produkcyjne”, by uniknąć niepotrzebnych emocji i nieprawidłowych interpretacji, które oznaczają poważne kłopoty – radzi Mirosław Bruski z Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Przemysłu Płyt Drewnopochodnych.