Pamiętam, jak technolog przedstawiał maszynę i z dumą szczycił się uzyskiwanym dzięki jej zastosowaniu wzrostem wydajności od 5 do 7%. Od razu zaświtała mi myśl: czemu leśnicy nie mogą sortować drewna już w lesie? Poważną barierą w tamtych czasach okazała się logistyka, a dokładnie brak taboru do przewozu surowca o długości 4?5 mb z dźwigiem nasiębiernym (popularnym HDS-em).
Moje pierwsze kontakty z drewnem – powiedzmy „kłodowanym” – sięgają lat osiemdziesiątych. Uczęszczałem do technikum leśnego, którego uczniowie w ramach praktyk jeździli do zakładów kupujących drewno z lasu. Po fabryce zapałek w Sianowie profesor ogłosił kolejny wyjazd do jednego z pierwszych w Polsce tartaków, gdzie pracował ,”trako-rębak”. Trak okazał się technologicznie ładnie spasowany i przemyślany, lecz nie zrobił na mnie tak dużego wrażenia jak automatyczna sortownia dłużyc znajdująca się przed nim. Lasery, czujniki z wykrywaczem metalu, automatyka – na tamte czasy to był „kosmos”.